czwartek, 17 października 2019

Gdy puszczają nam nerwy...

 
 
 

i zawodzą hamulce, a przed nami emocjonalna równia pochyła w dół, powinno nam przyjść do głowy hamowanie silnikiem, czyli rozsądkiem. Ale nie. Już za późno. Mleko się rozlało. Awantura murowana. Dlaczego tak często dochodzi do kłótni między psiarzami? Co takiego stanowi wyzwalacz awantur i podwórkowej łaciny, nawet jeśli nic poważnego się nie stało nam, naszym psom, dzieciom, ubraniom ani zakupom. Oto kilka sytuacji, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że raczej nie należy gęby do ludzi otwierać i że nieznajomym  należy schodzić z drogi, a gdy cię ktoś taki zaczepi - wiać!


Sytuacja 1. Dlaczego ja?
 
Spacer poranny. Bardzo poranny, co dziwne jak na nas. Pies jeszcze nie dobudzony, ja jeszcze przed kawą rozpoczynającą życie. Słowem refleks żaden. Idziemy chodnikiem wśród domków jednorodzinnych, przed nami pan z białym westem, luzem. Myślę sobie, west, będzie dobrze, nawet jak podbiegnie, to westy mają charaktery twarde jak dobermany. Wyprzedzę ich  bezkolizyjnie.  I jakby w odpowiedzi na tę myśl, zza winkla wychodzi pani z foksterierem na flexi i zmierza wprost na pana z westem. West idzie sobie chodnikiem obok pana, pani idzie sobie chodnikiem po drugiej stronie, ale ma flexi i nie waha się jej użyć. Jej foks przebiega sprintem przez ulicę i dopada do westa. Po chwili jazgot, szczek, warkot - uff, minęli się.
Ale pani zmierza teraz rześkim krokiem w naszą stronę. Myślę sobie, pani nauczona doświadczeniem, przytrzyma pewnie psa, więc idę pewnym krokiem, smycz luźniutko, głowa wysoko. Nuk obok mnie, po prawej. Jednak pani niewiele się nauczyła minutę temu, bo na naszej wysokości foks znów startuje przez ulicę, a pani zamiast psa zatrzymać wcześniej, mówi do niego, gdy jest już metr ode mnie: "tylko nie atakuj". No żesz, psia, nomen omen, mać! "Może lepiej skróci pani smycz?" - proponuję kulturalnie, bez podtekstu i bez cienia złośliwości ani ironii. Naprawdę bez cienia. I zdecydowanie za późno, bo foks właśnie zaczyna awanturę i Nuk także wybucha. Uciszam psa i myślę, że to koniec akcji, ale nie. Pani postanawia wyładować frustrację i zaczyna na mnie krzyczeć, żeby czemu to ją pouczam, że to tamten facet idzie z psem bez smyczy i  żebym jemu szła nawciskać, a od niej i jej psa się odp....tenterere. Jak już mówiłam, refleks o tej godzinie nie jest moją mocną stroną, więc zamiast ciętej riposty, rzucam tylko głupio, że w porzo, następnym razem ja też puszczę swojego psa, tak jak ona, a nich się pogryzą. Co tam!
Odchodzimy w stronę wschodzącego słońca, po drodze wyprzedzając pana z westem, luzem, który to west, jak gdyby nigdy nic, wymienia grzeczności z Nuk.
Cóż, wniosek jest jeden - nie należy za dużo myśleć o tak wcześniej porze, a zwłaszcza przeceniać ludzi. Należy wiać.
 
Sytuacja 2 Trudne sprawy
 
Spacer popołudniowy. Jesteśmy daleko od domu, a okoliczności przyrody są następujące: duża łąka między blokami, wąska ścieżka wśród wysokich traw. Nuk luzem coś tam sobie niucha. Nagle słyszę tętent, i kątem oka dostrzegam w ostatniej chwili rozpędzonego, czarnego jak smoła labka, który szczęśliwym zrządzeniem losu mija mnie, nie trafiając cielskiem w moje kolana. "Nuk, uwaga", mówię spokojnie. To nasz sygnał, żeby coś zauważyła, a w tym wypadku, żeby zdążyła zejść labkowi z drogi rozpędu.
Nuk się wywija, labek hamuje, witają się, trochę obwąchują, i labek odbiega w siną dal.
Z przeciwnej strony idą dwie dziewczynki z mamą, która zaczyna go wołać. Labek nie słucha, tylko robi kółko i biegnie teraz z drugiej strony łąki, wprost na panią z psem na smyczy. Podbiega, a mały kudłaty zaczyna go atakować. I znowu warkot, jatka, zjeżona sierść. I się zaczyna.
Pani z psem na smyczy: "Policję wezwę, ty k.,  ty taka i owaka, jak jeszcze raz tego psa zobaczę bez smyczy" Pani od labka też z miejsca przechodzi na ty: "To twój zaatakował, co się czepiasz!"
Pani ze smyczą: " Już mi raz pies pogryzł psa! Jak jeszcze raz zobaczę, to gazem go potraktuję!"
Pani od labka: "Swojemu sobie gazem daj po oczach"
Pani ze smyczą: " Spierniczaj."
Pani od labka: "Ty spierniczaj!"*
I tak się rozeszły po wzajemnych pozdrowieniach. A pani od labka krzyknęła jeszcze do mnie:" W razie czego zaświadczy pani, że to tamten zaatakował".
Ok, no tylko że trudno tu rozstrzygnąć jednoznacznie, kto miał rację. Ja też nie znoszę, gdy mi tak pies wystartuje do Nuk, ale mniej mnie to napina. Czasem coś tylko powiem, żeby ktoś zabrał psa, czy żeby skrócił smycz (patrz powyżej). Jednak zaznaczmy, że ta ostra kłótnia wybuchła, choć psy nic sobie nie zrobiły, a młodociany labek miał na oko z dziesięć miesięcy i naprawdę nie zaatakował. Było warto?
 
*z uwagi na kulturę bloga, wulgaryzmy zostały zastąpione mniej efektownym słowami.
 
Sytuacja 3. Szpital
 
Czyli gdy to mnie puściły nerwy.
Spacer wieczorny. Park, łazimy z koleżanką, oba psy luzem, chillaucik. W niedalekiej odległości biega również luzem dość spory kundel, na oko ze trzydzieści parę kilo. Trzy razy większy od Nuki. W końcu pies podbiega do Nuk i zaczyna się zabawa. Trochę tarzania, trochę wzajemnego gonienia, w końcu wspólne wąchanie trawki. W pewnym momencie właściciel dużego z pewnej odległości woła swojego psa. Pies za bardzo nie chce iść, więc pan podchodzi bliżej do nas. Podchodzi, ale nic, ani dzień dobry, ani co słychać, nic. Tylko psa woła. Pies zaczyna krążyć, a Nuk razem z nim, bo przecież bieganie jest super. I nagle facet podnosi kamień i rzuca w Nuk. Nie trafia. Schyla się po kolejny kamień i znowu rzuca. "Co pan robi?!" - wrzeszczę do człowieka, gdy w końcu udaje mi się zebrać szczękę z ziemi.
- Niech pani zabierze tego kundla, co gryzie mojego! - odwrzaskuje facet. - Bez smyczy go pani puszcza?!!
- Pana też jest bez smyczy! - podbiegam do człowieka, bo teraz próbuje mi gonić psa.
- Ale mój jest duży, to nie ugryzie. A małe to gryzą.
- A pan się chyba dawno nie widział z psychiatrą? - nie wytrzymuję napięcia. - Proszę natychmiast się opanować i zostawić mojego psa w spokoju! I trzeba zmienić leki! - Staję naprzeciw niego, gotowa do obrony, z adrenaliną buchającą z uszu i piorunami w oczach.
Facet się zatrzymuje, odwraca i nerwowo rusza przed siebie, coś tam mrucząc pod nosem. Nuk się zatrzymuje przy mnie i czeka. Duży pies też siada i patrzy raz na mnie, raz na swojego pana. W końcu rusza za panem.
I tak się rozchodzimy, każde w swoją stronę, w ten ciepły wczesnojesienny wieczór.
- Patrz, a ja myślałam, że jesteś oazą spokoju - rzuca koleżanka przerywając pełną napięcia ciszę.
- Do czasu - odpowiadam po głębokim wdechu. - Do czasu...
 
Resume
Co tu się stało, proszę państwa psiarzy? Jak to się stało, że w jednej chwili z nic nie zapowiadającej niepozornej mżawki rozwija się burza z gradobiciem? Otóż nastąpiło przekroczenie granic. W pierwszym przypadku nadepnęłam pani na odcisk frustracji związanej z zachowaniem jej psa. Zraniłam jej ego, śmiąc coś radzić. No cóż, wyrwała mi się ta rada niechcący, spontanicznie. Niektórzy nie korzystają z rad. Z żadnych rad, ani dobrych, ani złych. Dlaczego? Bo nie. Zostawmy ich w spokoju.
W drugim przypadku nastąpiło przekroczenie bariery lęku przed strasznymi, obcymi psami. A pani zamiast coś powiedzieć kulturalnie, straciła panowanie nad sobą. Obie straciły panowanie. Gdy ktoś na ciebie krzyczy, odpowiesz krzykiem, tak? Agresja rodzi agresję.
W trzecim przypadku przekroczono granicę tolerancji na głupotę. Wystąpiłam w obronie swojego psa, którego bez powodu zaatakował człowiek. Chociaż nie jestem dumna, bo lubię swoje żelazne opanowanie, to jednak było to działanie skuteczne. CO by było, gdy mi psa którymś kamieniem trafił?
Niestety po takich burzach nie ma tęczy. Pozostaje frustracja i niesmak. Zmarnowany spacer. Poczucie, że naprawdę należy uważać, bo nigdy nie wiadomo na kogo się trafi i jak to się skończy.





 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Agresja łowcza

    Agresja psów ma wiele przyczyn, począwszy od niewłaściwej socjalizacji, złych doświadczeń, przez lęki, obronę terytorium,...

Najchętniej czytane