Jakiś czas temu, mniej więcej na początku roku, niedługo po opublikowaniu tekstu
o
agresji smyczowej, naszła mnie taka refleksja na ten temat: a może wszystko co robię, by
zniwelować to zachowanie, ma się nijak do sytuacji? Może to działa odwrotnie
lub, podobnie jak większość klasycznych metod, typu barowanie, czekanie w
komendzie, zawracanie - nie działa.
Zastanowiło mnie, czy wystarczająco dużo
ćwiczę z psem. Może za mało ćwiczę z psem, a może za dużo ćwiczę z psem. W
końcu, żeby ładnie minąć psa uruchomiłam całą moją wiedzę, mowę ciała, sztuczki
behawioralne, znajomość psa, obserwację. Nie za dużo tego jak na taką prostą
czynność jak minięcie innego psa? Niektórzy ludzie po prostu kupują psa i idą z
nim na spacer. Wpadłam w zastój. Zastój motywacji, emocji, chęci. Mieliśmy stały
rytm spacerów, ćwiczeń, rytm dnia, codzienność. Skończyły nam się wszystkie nowe
miejsca do spacerowania. Skończyły mi się pomysły na motywację. Skończyły mi się
chęci na ćwiczenie z psem. Zaczęło mnie irytować, że Nuk po długim czasie
poprawy robi woltę i w tył zwrot, i znowu się nie odwoła od wiewióry. Co tam
wiewiór, moje psie znowu pogoniło rower! Bo inny piesek pogonił rower. Może to
moment, by ostatecznie stwierdzić, że pies będzie chodził na smyczy? Na flexi,
jak panbóg przykazał? Może instynkt to coś, z czym nie wygram? A może nie umiem
tego zrobić? Może przy całych moich chęciach, predyspozycjach, po tych
wszystkich szkoleniach i behawiorystach po prostu źle prowadzę psa? Może gdybym
nic nie robiła, tylko ciumkała, cmokała, niczego nie uczyła i wiecznie trzymała
na smyczy, może wtedy byłoby lepiej? Albo może przynajmniej nie byłoby gorzej
niż jest? Krótko mówiąc, miałam wrażenie, że cała para poszła w gwizdek, bo nie
mam takiego psa, który zachowywałby się tak, jak chcę. Wahania emocji to typowy
grzech właściciela psa reaktywnego - raz cieszysz się, bo pies cię posłuchał w
rozproszeniu, raz klniesz w duchu jak Janusz na urlopie, bo raz pies wyrwał do
drugiego. Nie mam na niego aż takiego wpływu, jak chciałam. I mimo, że dużo
udało się osiągnąć w porównaniu z tym, co było na początku, miałam poczucie
porażki. Nie chodzi o to, że Nuk nie biega za frisbee, że nie przepada za
aportowaniem, że nie lubi patyków. Chodzi o to, że zawsze muszę kontrolować
środowisko. Nie mogę odpuścić, wyluzować, nie bać się, że pobiegnie do jakiegoś psa, żeby obszczekać. Bo choćby było dobrze przez kilka miesięcy, takie
zachowanie wraca co jakiś czas i rozstraja mi nerwy. Linka? No super jest na
lince, no ale potem bez linki już nie. Przywołanie? No mamy przywołanie, działa
powiedzmy przez miesiąc 10/10, ale trafia się nagle znienacka dzień pod tytułem:
pies ogłuchł. Skradanie? Minęło na pół roku, ale wróciło właśnie wczoraj.
Reaktywność smyczowa? Było już dobrze, ale ostatnio, gdy łaziłam z Nukiem na
smyczy dopadły do nas psy - kilka dużych, które nic nie zrobiły (bo one q...
nigdy nic nie robią, chcą się tylko przywitać), ale suczka znowu mi się mocno
wystraszyła. I od nowa zero kontaktu z bazą, czyli ze mną, regres i powrót do
skradania do yorka, który się nawinął za rogiem. Mam dość, myślałam. Wypruwam
sobie flaki nad opanowaniem czegoś, co może wrócić po jednym głupim,
przypadkowym spotkaniu z bandą psów? Czy ja jestem chora psychicznie? Koniec. A
może w reaktywności smyczowej lepiej nic nie robić niż ciągle coś z tym psem
kombinować?* Może od teraz będę takim typowym psim właścicielem, co to tylko na
spacerek z telefonem w dłoni i słuchawkami na uszach, i co tylko jedzonko do
miseczki i tyle jeśli chodzi o zwracanie uwagi na psa. Nie będę psa szkolić. W
końcu nie startujemy w obedience. Ani w Rally-O. Nic psu to szkolenie nie dało.
Co z tego, ze zna i wykonuje pierdylion komend, jeśli nie panuje nad emocjami i
w sekundę ma regres w zachowaniu. Nie będzie ćwiczenia przywołania na każdym
spacerze ani nie będzie smaczków. Nie będę bawić się z psem, rzucać mu piłek,
szarpać się, nakręcać go. Nie będę robić z siebie idiotki i cieszyć się jak
głupia na każde przybiegnięcie psa do mnie. Porzucę to wszystko na tydzień, dwa,
może miesiąc, a może trzy miesiące i zobaczę, jak to działa. W zamian za to
suczka będzie chodziła na smyczy. Ja nie będę się denerwować ani stresować, jak
będzie źle reagować na inne psy – mam to w d. - jest na smyczy, chilaucik. Będą
tylko pozytywne emocje. Tylko spokój. Mój spokój, jej spokój i ignorowanie
świata. Nauka niereagowania. Nic nierobienia. Nie zwracania uwagi. Nic więcej.
Ommmm.
Resume: Klamka zapadła: zrobiłam przerwę od ćwiczenia czegokolwiek z
psem. Czy takie podejście spowodowało jakieś zmiany w zachowaniu psa (i jakie?).
Czy wzrosło zainteresowanie suczki mną, czy wręcz przeciwnie - straciłam na
kontakcie? Czy zaczęła przychodzić do mnie częściej, czy może odwrotnie. Jak to się skończyło? cdn.
*http://www.thecrossovertrainer.com/leash-reactivity-sometimes-best-thing-nothing/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz